poniedziałek, 18 czerwca 2018

01. Przeklęte dziecko, czyli przeklęta profanacja potterowskiego świata

     Zanim napisałam tą notkę i wrzuciłam dla Was na aska minęło dobre... pięć miesięcy? Oczywiście od momentu, w którym obiecałam, że to zrobię. Było to naturalnie w dużej mierze spowodowane przez brak czas i tak dalej, ale też przez moją urazę do tego dzieła, czy raczej dziełka. Pamiętam, że zamówiłam sobie w przedsprzedaży, bo kiedy usłyszałam, że wychodzi nowa część, myślałam, że się przewrócę ze szczęścia. Później czekałam niecierpliwie aż książczyna dotrze w moje łapki, ale zanim dotarła... Ktoś mi podrzucił link do czyjejś recenzji, która zawierała spojlery, a że jestem ciekawe jajo, nie powstrzymałam się i przeczytałam.

     I dostałam zawału. Oczywiście tak w przenośni, ale zalałam się łzami, bo news, że Voldemort i Bella mają dziecko, to było dla mnie za dużo. Nie przeczytałam od razu, odłożyłam na półkę i dopiero po jakiś dwóch miesiącach byłam gotowa, żeby, po nią sięgnąć. Robiłam sobie wtedy bardzo szczegółowe notatki, żeby wiedzieć, czym mam się z Wami podzielić, ale finalnie nabazgrałam je jak kura pazurem, połowy nie rozczytałam i pupa z tego. To oczywiście dlatego, że połowę zapisałam w wielkim wzburzeniu i jeszcze okrasiłam to łzami rozpaczy.

     Niektórzy pewnie (na pewno) powiedzą, że przeginam, wyolbrzymiam, wymyślam i jestem za bardzo przewrażliwiona, bo jak, to tak? Przecież to tylko jakaś tam książka. Niby tak, ale jak człowiek jest z czymś związany większą połowę swojego stosunkowo krótkiego życia, to takie "coś" boli, uwierzcie. Oczywiście wiem, że na pewno jest wielu fanów sztuki, ja Was naturalnie bardzo szanuję, ale wybaczcie, jeśli to ma być moje zdanie, to raczej będę pisać o samych negatywach.

     Ale może dość próżnego gadania, przejdźmy do sedna. Myślę, że zaznaczę, tak jak wtedy, że moja wypowiedź (umówmy się - to nie jest recenzja) będzie zawierała spojlery. Nie wiem, czy to ma jeszcze sens, bo od publikacji Przeklętego Dziecka minęły już prawie dwa lata, ale niechaj będzie. Jeśli ktoś nie jeszcze nie czytał, nie polecam brnąć dalej w ten wpis, bo dowiecie się większości bez samodzielnego sięgnięcia po książkę.

     Po pierwsze, najważniejsza rzecz i dla mnie najbardziej oburzająca, bo nawet nie wiem, kogo mam winić za to łajno, dlaczego pod tą sztuką podpisało się jeszcze jakiś dwóch panów oprócz Rowling? No więc dociekałam, szperałam i dowiedziałam się, że Rowling ma w Przeklęte Dziecko bardzo mały wkład, właściwie to tylko zaakceptowała to, co napisał niejaki pan Jack Thorne na podstawie poprzednich części. Przecież to jest cholernie oburzające, że ona pozwoliła na coś takiego i w dodatku jest traktowana jako autorka tego czegoś. Ja bym się po czymś takim pod ziemię zapadła. no przepraszam bardzo. Jedyne, co mi przychodzi do głowy to pieniądze. Przecież na oficjalnej premierze w Londynie pani Rowling była gwiazdą i zebrała wszystkie laury, a o panu, który stworzył te marne ff mało kto słyszał.

    Szczerze? Może to będzie z mojej strony bardzo śmiałe stwierdzenie, ale ja, czy też inne osoby, które znam napisałyby takie PD sto razy lepiej niż Thorne i to w dodatku z palcem w d****.

     Nie będę Wam opisywać wszystkich zdarzeń z książki, bo nie piszę streszczenia, ale poruszę wątki, które najbardziej mnie ukłuły. Uch, i to jak, gdyby to była prawdziwa szpilka, to nie usiadłabym na czterech literach przez dwa miesiące.

   Akcja sztuki rozpoczyna się od ostatniego rozdziału "Insygnii Śmierci", który został przedstawiony z drobnymi tylko różnicami, zachowując swój ogólny sens.

     Na początku, szok, zaskoczenie, wielkie bum – Albus Severus, syn Harry'ego oraz Ginny Potterów trafia do Slytherinu. Jak to możliwe skoro cała rodzina ze strony ojca i matki od zarania dziejów była w Gryffindorze? Ano nie wiadomo, widać Al'owi było z charakteru bliżej do Ślizgona niż do Gryfona. Normalna rzecz w zasadzie, dom w Hogwarcie nie musi od razu świadczyć o człowieku. Albus na śmierć i życie zaprzyjaźnił się z synem Draco i Astorii Malfoyów, Scorpiusem. To też nie powinno nas dziwić, ojcowie w szkole darli ze sobą koty, to ich synowie koniecznie muszą się ze sobą zaprzyjaźnić. Pozostałe dzieci Potterów, James Syriusz oraz Lily Luna trafiły do Gryffindoru, o czym dowiadujemy się w różnych momentach sztuki, ale nad tą dwójką za bardzo nie będę się rozwodzić, bo i w utworze zostali potraktowani po macoszemu. Tak trochę, jakby ich nie było, ale co ja tam wiem. Ja się nie znam. Oczywiście rodzice nie robili Albusowi żadnych obiekcji, bardzo go wspierali, ale jak to zazwyczaj się dzieje musiał się pojawić konflikt rodzic–dziecko, w tym wypadku Harry i Albus.

     Oczywiście w Hogwarcie ogromne zdziwienie, syn wybawiciela Świata Czarodziejów, jednego z najlepszych aurorów w Ministerstwie trafia do domu jego największego wroga? Al szybko stał się szykanowany, wyśmiewany, zwłaszcza, że nie potrafił ani grać w quidditcha, ani nie miał talentu do zaklęć, ogólnie to zrobili z niego jednego wielkiego nieudacznika. A gdzie Albus szukał winnego? W SWOIM OJCU. No, bo gdzie indziej? Przecież to Harry'ego wina, że Tom Riddle zabił mu rodziców, naznaczył go jak równego sobie, dręczył i próbował zabić przez większość życia. I to jest chyba główny powód mojego wnerwienia podczas czytania. Albo jednak nie. To jeden z tych powodów. To jest tak banalne, że aż boli. To nawet nie jest normalne. Wątpię, czy jakiekolwiek dziecko wpadłoby na takie coś, no chyba, że już miałoby wybitnie poprzestawiane klepki w głowie. Ginny chyba upuściła tego dzieciaka, jak był mały.

     Harry jest przedstawiony, jako zapracowany i zmęczony tatuś, który nie potrafi poradzić sobie z nawracającą do niego przeszłością. Czyli w sumie nic nowego, jak miał przerąbane w życiu, tak ma dalej, z tym, że nie może wszystkiego podźwignąć. To mnie zabolało, ach, i to jak. Harry Potter, który już jako nastolatek się nie poddawał, walczył o magiczny świat teraz jest zagonionym pracownikiem Ministerstwa z dziwnym dzieckiem na głowie. Taki przeciętny obywatel, zmęczony życiem, w dodatku męczony przez koszmary senne. Uch, to nie jest nasz Harry. Ja tak to odebrałam. Nie widzę w tym człowieku naszego bohatera, a jego późniejsze działania mnie w tym jeszcze bardziej utwierdziły.

       Teraz słów kilka o Scorpiusie, który skradł moje serce w przeciwieństwie od Albusa. Rozśmieszyły mnie podejrzenia całej społeczności czarodziejów o tym, że jest dzieckiem Voldemorta. Chyba w tej sytuacji nasz Lord musiałby występować w roli dawcy nasienia, bo innej opcji jakoś nie widzę. Co się z tym wiązało? Malfoyowie byli prześladowani, Scorpius wyśmiewany, ach, tragedia tragedię tragedią pogania. Potem mama chłopca, Astoria, zmarła, a Draco został samotnym ojcem wychowującym syna. Brak nadziei na tym łez padole. Jakie to jest smutne, że każdy z bohaterów po takich ciężkich latach młodości nie ma wytchnienia nawet w dorosłości. Z tego wszystkiego nawet nie czuję, kiedy rymuję. No nic, mimo wszystko Albus i Scporpius bardzo się zaprzyjaźnili, bo nawet wściekły Harry nie zdołał ich rozłączyć. Nie będę się o tym rozpisywać, bo nie skończyłabym tej notki, ale wierzcie, oj wierzcie, Harry'ego to później konkretnie pogięło. Najbardziej, kiedy zaczął kłócić się z McGonagall i na nią najeżdżać, ja bym na jej miejscu w niego strzeliła zaklęciem, przyrzekam.

         Moja opinia o Ronie i Hermionie? Z Rona zrobił się straszny śmieszek,  może przez to, że razem z George'm prowadził Magiczne Dowcipy Weasleyów, a Hermiona została Ministrem Magii. Ogólnie żyli sobie dość w miarę, mając dwójkę dzieci, Rose i Hugona. W zasadzie to niewiele się zmienili i to bardzo mi się podobało, bo tak samo przyjaźń Golden Trio nie uległa zmianie. Ulga ogromna.

      Teraz wisienka na torcie. Bellatriks Lestrange i Lord Voldemort mieli córkę, Delphini! Nie pytajcie mnie, jak, nie wiem. To jest w ogóle największy bullshit 2016, jaki mi się nawinął. Ja nie wiem, jak Bella to zrobiła. Tom nie potrafił kochać, mało tego, on się brzydził każdego dotyku innej osoby. Zaczarowanie go odpada, był zbyt potężnym czarodziejem, więc powiedzcie mi, proszę, jak? Spójrzmy jeszcze pod kątem biologicznym. W chwili poczęcia tego dziecka Sami-Wiecie-Kto miał siedemdziesiąt lat, a Bella czterdzieści sześć. Myślę, że nie muszę komentować tego faktu. Poza tym, zastanówmy się, tak na chłopski rozum. Czy Voldemort w ogóle był w pełni człowiekiem? Powątpiewam bardzo, a w sztuce Delphi jest kobietą z krwi i kości.

       Akcja przewodnia – cofanie się w czasie. Na początku Amos Diggory, przyszedł z pretensjami do Harry'ego, żeby ten cofnął się w czasie ratować Cedrika, bo dowiedział się o tym, że Ministerstwo zdobyło jakoś zmieniacz czasu. Tutaj się chwilkę zatrzymajmy. Zmieniacz czasu? A czy przypadkiem nie czytaliśmy o tym, że w czasie akcji w Ministerstwie Magii pod koniec "Zakonu Feniksa" wszystkie zmieniacze zostały zniszczone? Ano czytaliśmy. Tutaj jest właśnie coś, czego ja najbardziej nienawidzę podczas czytania książek. Jest problem, jest i rozwiązanie, choćby takie, które nie trzyma się kupy i jest wzięte z kosmosu, ale mimo wszystko jest, no bo jak! Rowling tego nie robiła. Właśnie po części pokochałam tę serię, za złożoność i ciekawość treści. Lećmy dalej z tym biednym Amosem. Harry się nie zgodził, chociaż Amos konkretnie na niego wjechał. W końcu odpuścił, ale uraza pozostała, a wiecie, kto mu towarzyszył? Deplhi we własnej osobie, która podawała się za jego rodzinę. Mniejsza o większość, w każdym razie Harry odmówił, ale Albus, który wszystko słyszał postanowił razem ze Scorpiusem przywrócić Cedrika do życia.

      Tutaj zaczyna się prawdziwy kogel–mogel, galimatias, jak chcecie tak to zwijcie! Zaczęli się cofać, a ile przy tym namieszali to już w ogóle głowa mała. W pewnej chwili doprowadzili do tego, że Harry zginął, a Voldemort przeżył i rządził Światem Czarodziejów. W tym momencie mogę Wam powiedzieć, co Deplhi w ogóle robiła. Buntowała chłopców, by właśnie do tego doszło, bo chciała, by jej ojciec przeżył. Uważała go za swojego mistrza. Na początku zgrywała ich przyjaciółkę, powiernicę, potem wszystko się odkręciło.

      Scorpius jakoś wszystko to naprostował, a kto mu przyszedł z pomocą? Zgadujcie! Nie wiecie? Severus Snape we własnej osobie.

     Znacie mnie nie od dziś, a przynajmniej większość z Was, więc wiecie, jaką miłością darzę Lily i Jamesa Potterów. Kiedy doszło do kulminacyjnej akcji, gdzie byli wspomniani zryczałam się jak głupia. Bowiem nasi bohaterowie zatrzymali się w 1981, w tym samym, w którym zginęli rodzice Harry'ego. Dlaczego akurat tak? Połączmy fakty, w dużym skrócie. Kiedy Voldemort stracił potęgę na trzynaście długich lat? Ano po pamiętnej nocy w Dolinie Godryka, gdzie miłość Lily odbiła zaklęcie wymierzone w Harry'ego. Córeczka tatusia wymyśliła, więc, że go przed tym powstrzyma, żeby jego potęga się nie załamała. W bardzo pokręcony sposób nasi bohaterowie zastawili na nią zasadzkę w kościele w Dolinie Godryka, aby ta nie mogła zrealizować swojego planu. Finalnie Harry z dużą pomocą Albusa pokonali Delphi, a potem nastąpiło coś, co mnie zmiotło z krzesła. Harry patrzył na śmierć swoich rodziców, nie mogąc nic zrobić, za jedną rękę trzymając Ginny, za drugą Albusa. To był zdecydowanie ten moment, który troszkę wynagrodził mnie poprzednie ekscesy. Trafił mi do serca, jak nie wiem co, strasznie się zwyłam.

      Gdybym miała to wszystko podsumować w kilku słowach, to chyba powiedziałabym, że dawno nie przechodziłam od takich skrajnych emocji podczas czytania. Najpierw była wściekłość, potem szok, na końcu rozpacz i wzruszenie. To chyba dobrze, książka powinna poruszyć, sprawić, żeby nasza wyobraźnia zadziałała, więc to zdecydowanie duży plus ode mnie. Z drugiej strony, uwierzcie mi, osoby, które dobrze znają serię, będą się łapały za głowę podczas czytania i zastanawiały usilnie, skąd niektóre fakty w ogóle mogą wynikać, bo to często się nie składa z poprzednimi siedmioma tomami. Cóż jeszcze... U niektórych zabrakło mi zdecydowanie charakteru. Na pewno Harry, tak jak mówiłam już wcześniej, poza nim McGonagall, która była dyrektorką Hogwartu. Dużo straciła na swojej chłodnej wyniosłości i idealnym opanowaniu, to już nie jest ta sama Minerwa. Tak samo jak Severus, który w ogóle był totalnie inną osobą. Na pewno nie sobą, bo jego wyrafinowanie i chłód odfrunęło sobie do ciepłych krajów. Cóż jeszcze z pozytywów? Jak już wspomniałam przyjaźń Golden Trio, potem ich dość niezła współpraca i dojście do porozumienia z Draco. Do tego, jakby nie było, akcja wbiła mnie w przysłowiowy fotel, a na to po części czekałam. No może nie na takie wydarzenia, ale zawsze coś, trzeba szukać też zalet (chociaż prawie ich nie ma).

     Nie zdradziłam Wam wszystkiego, nie opisałam skutków każdego cofnięcia się w czasie, ale musicie mnie zrozumieć. Co najważniejsze w mojej opinii ujęłam, a co do tych wszystkich przygód, przeczytajcie, by przekonać się sami.

      Dobrnęliśmy do końca. Notka w większej połowie pozostała w swojej pierwotnej wersji, lekko ją zmodyfikowałam i dodałam zupełnie inny początek, ale to nawet dobrze. Czasami warto odświeżyć taką pisaninkę i mam nadzieję, że przeczytaliście ją jeszcze raz z przyjemnością, ewentualnie zetknęliście się z tym tekstem po raz pierwszy.

     Liczę na Wasze spostrzeżenia, uwagi, może opinie. Co Wam się podobało, co mniej, na co powinnam jeszcze bardziej zwrócić uwagę. Możecie je na pisać na asku albo tutaj, pod postem. Przypomnę, że jest możliwość dodawania anonimowych komentarzy, więc nie musicie mieć konta.

     Ja zaraz zabieram się za układanie sondy, w której wybierzecie kolejny temat.


     Ściskam Was mocno, Olinek